poniedziałek, 14 września 2009

KMP Gdynia '09

Klubowe Mistrzostwa Polski zapisały się w kartach Polskiej Orientacji Sportowej złotymi głoskami za sprawą siedmio-zmianowej sztafety. Trzy lata temu w Puławach tego typu bieg został rozegrany i mi osobiście przypadł do gustu. Pierwsze zmiana noc, kolejna na drugi dzień rano ... a co ja będę wam tłumaczył przecież i tak się wszyscy w tym "orientujecie". Powodują że wszyscy są zainteresowani przebiegiem rywalizacji, a emocje trwają od wieczoru do godzin popołudniowych następnego dnia. Skusiłbym się o nazwanie ich "Polską" 10milą.
Ale zacznijmy po kolei. Piątek, sprint rozegrany na terenie parku sportów esktremalnych oraz pobliskiego lasu. Teren bardzo ciekawy, końcówka trasy trudna ze względu na sporą ilość punktów. Sprint interesująco rozegrany, jednak nie obyło się bez drobnych uchybień. Wiem że to brzydko negować kogoś, kto się natrudził przygotowywując super zawody. Krytyka przychodzi podobno ludziom łatwiej więc ja się tego uszczegnę i nic o tym nie wspomnę ;P.
Co do mojego biegu to z pierwszej części trasy jestem zadowolony ale końcówkę skopałem na około 2min i miejsce w pierwszej piątce uciekło. Tak głupie błędy, że masakra. Zmyliła mnie duża ilość krzyżyków na mapie.
Kolejnego dnia w sobotę odbyły się w moim wykonaniu dwa biegi, katastrofalne biegi! Średni ... . Średni charakteryzuje się precyzyjną orientacją, której mi zabrakło na całej trasie. Najchętniej zwaliłbym to na szwankujący (3 letni) kompas, lecz to nie wymówka, tłumaczenie się kompasem tylko bardziej mnie kompromituje. Więc to były tylko i wyłącznie moje błędy, które kolejny raz pozbawiły mnie dobrego miejsca.
Popołudnie spędziłem w Sopocie relaksując się oglądaniem meczów Polaków w kosza i siatkę, jednak stres biegania pierwszej zmiany stopniowo udzielał się coraz mocniej i relaks był nie do końca udany.
Przed 20 godz. przyjechaliśmy do szkoły abym z Frankiem przygotował się do biegu nocnego. Godzina 21.15. Odliczanie. Pięć! Cztery! Trzy! Dwa! Jeden! ... Poszliiiii ! Ponad czterdziestu zawodników na starcie i 150m przed nimi furtka o szerokości 90cm. Jedni ruszyli mocniej inni odpuścili sobie początek, by nie przepychać się w bramce. Pierwszy, drugi punkt, motylki, ..., dziewiąty, ..., dwunasty wszystko idzie jak na razie przyzwoicie, drobne odchyły ale nie jest źle. Następuje przebieg na punkt trzynasty. Już teraz wiem dlaczego trzynastka jest pechowa! Uderzam na pierwszej drogi i transport pod punkt ale dupa! Przebiegam pierwszą ścieżkę i ląduje na drugiej, która odchodzi w drugą stronę. Naprawiam swój błąd ale znowu ląduję w punkcie, gdzie się znalazłem wcześniej. Nie dobrze! wybieram asekuracyjny wariant na maksa. Po tym błędzie panika ogarnęła mnie całego i na dodatek ból brzucha. Drugi motylek zaliczam marszem z panem Dutkowskim i końcówkę pewnymi wariantami do mety. Sporo straty, jeszcze więcej błędów. Miejsce odległe. Wstyd! Cóż widocznie jestem słabo przygotowany aby biegać na w miarę równym przyzwoitym poziomie.
Niedzielę mając wolną od biegania spędziłem podziwiając poczynania innych sztafet oraz prowadząc konwersacje na nie za wysokim poziomie inteligencji z wiadomej przyczyny :P Ostatni dzień podobał mi się najbardziej. Fajnie tak pooglądać poczynania innych z boku. Powygłupiać się i porobić kilka fajnych rzeczy o których niektórzy wtajemniczeni wiedzą no jest jeszcze jeden aspekt ale o tym nie teraz i nie tutaj:D

1 komentarz:

Jak komentujecie bez zalogowania się na swoje konta to prosiłbym o późniejsze podpisanie się :) DZINKS