wtorek, 13 października 2009

Historia Grabczykowej orientacji part.1

Kończy się sezon. Hen czasu z orientacją za mną i tak wzięło mnie na wspomnienia. Postanowiłem napisać notkę jak to się stało, że biegam na orientację. W jaki sposób przebiegała moja błyskotliwa kariera w kategori M-10 sezonu 2002.

Zacznę historię od kilku lat przed rozpoczęciem mojej przygody z bno, aby nadać troszkę dramaturgii wydarzeniom.

Pewnej chłodnej jesieni w roku 2000 obudziłem się, by udać się, jak co dzień do przedszkola. Wstałem z łóżka i padłem, jak ścięty na podłogę. Nie mogłem utrzymać się na nogach. Natychmiast udałem się z tatą do lekarza w Wolsztynie, a on z miejsca powiedział, że zostaje na oddziale. Po spędzonym tygodniu przeniesiono mnie na ortopedię do Poznania. Tam trzy tygodnie spędziłem z nogami na wyciągach. Stwierdzono u mnie zapalenie stawów biodrowych. Po niecałym miesiącu spędzonym w szpitalu zostałem wypuszczony do domu. Jakoś się z tego wylizałem, ale lekarz przy wypisie powiedział, że żadnych sportów to ja uprawiać nie będę (co ze mnie wyrosło to wszyscy wiecie ;p). Wtedy ta diagnoza na małym Grabczyku żyjącym wówczas z zbierania pokemonów i budując chatki na drzewach dużego wrażenia nie zrobiła. Jednak, gdybym teraz takie słowa usłyszał od lekarza, udusiłbym go stetoskopem.

Moja kariera rozpoczęła się 21 kwietnia 2002 roku. Namówiony przez najlepszego kumpla z bloków (Jacka), postanowiłem przyjść na trening na „Łyska”, tam pan Galla wytłumaczył mi, jak się ustawia mapę z kompasem i powiedział, że jutro na zawodach mam biec po faworkach podbijając wszystkie punkty po kolei. Trening poszedł pomyślnie, dogoniłem Emila :P . Drugiego dnia udałem się na zawody do Goraja. Pierwsze zawody pierwsze zwycięstwo. Wlałem samemu Jacowi, który biegał już z rok, dwa. Moja radość była niepełna, ponieważ nie dawali medali.

Ostatnio mama przypominał mi ja to na wycieczce komunijnej do Lichenia (jakoś środek maja) pan Galla namawiał Pioska, Małego, Sarę i Gretę, aby przyszli na trening i zaczęli biegać. Jaki sposób pozyskiwania nowych zawodników, to były czasy.

Kolejnymi zawodami były Mistrzostwa UKS-ów Dolnego Śląska 8 czerwca 2002 roku. Tak mi się spodobało bieganie, iż postanowiłem się do tych zawodów przygotować na trzy tygodniowym obozie wysoko górski na Łysaku :P. Skutki było widać. Jednak bieg ukończyłem na trzecim miejscu. Jacek poczekał minutę na Pyrkę i przywiózł go do mety. W ten sposób Pyrka był pierwszy, Jac drugi, a ja trzeci. Zawody już były klasa! Tam zdobyłem swój pierwszy medal. Po tych zawodach dostałem swój pierwszy dederon od Świstaka. Taki czerwony z białym paskiem na środku i podartymi rękawami. Wtedy czułem się doceniony i moje marzenie się spełniło, „mam prawdziwy dederon” ;D




Zawody, o których pamiętam do dziś to Puchar Najmłodszych w Łodzi. Zawody w moim wykonaniu może nie najlepsze, ale to zakończenie. Odbyło się w jakieś dyskotece, takiej z prawdziwego zdarzenia i ta wyżera. Wszystko za free!!! Jak dla dziewięcioletniego kajtra było to nie lada przeżycie.

W wakacje udałem się z Pyrką, Jackem i Małym na obóz do Przesieki. Zostaliśmy ulokowani w Zielonej Gospodzie. Przez dwa tygodnie trenowaliśmy pod okiem Przemka Domagały.

Na jednym z treningów biegaliśmy parami Ja z Jackiem i Pyrka z Małym. Dogoniliśmy chłopaków i zaczęliśmy pokonywać trasę razem. Przy zbiegu Jac skręcił sobie kostkę. Został zachowany duch fair play i zostawiliśmy go, aby skończyć trening. Błysk geniuszu tandemu Grabczyk-Pyrka i wylądowaliśmy w jakieś wiosce poza mapą :P W akcie desperacji zapukaliśmy do jakiegoś domu z prośbą o skierowanie nas w stronę Przesieki. Wytyczonym szlakiem udaliśmy się w stronę zakwaterowania, w którym czekał na nas Jac z bananem na twarzy.

Obozik przedni, na którym rządziliśmy ostro. Wyrwałem drzwi z zawisów. Pyrka kolekcjonował guzy na głowie. Śliwa urosła mu chyba z 1cm! Klucze to średnio gubiliśmy raz na trzy dni. Pierwszy raz zostaliśmy przyłapaniu na picu piwa przywiezionego z wyjazdu do Czech!!! Myyy a jakie było dobre ;D. Opalanie się na tarasie, nie wstawanie na rozruch! Nie chodziliśmy na obiady, bo nie byliśmy głodni, a potem zamawialiśmy pizze, z którą też były różne hity. Jeden z najlepszych obozów, na jakich byłem, który został zwieńczony GPPolonia w Jeleniej Górze na których byłem trzeci :D
Pierwszy rok mojej kariery przebiegł na beztroskim jeżdżeniu na zawody i wynikach, które też niewiadomo z kąt się brały, ale było przednio. Kolejne sezony mojej mało ciekawej kariery postaram się opisać w następnych tygodniach tej dobijającej jesieni.

P.S- postarałem się wrzucić wszystkie mapki, jakie znalazłem z zawodów i obozu.

5 komentarzy:

  1. Tak to się zaczynało karierę ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. haha puchar najmłodszych w łodzi byl supcio! to były czasy...
    pozdro:) ula

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze się tak wspomina ale teraz też jest fajowo :PPP

    OdpowiedzUsuń

Jak komentujecie bez zalogowania się na swoje konta to prosiłbym o późniejsze podpisanie się :) DZINKS